piątek, 21 sierpnia 2015

"Mały Książę" reż. Mark Osborne

Unknown

Na sensowną ekranizację ,,Małego Księcia” czekaliśmy naprawdę długo, zważywszy na to, że książka ta jest jedną z ukochanych lektur ludzkości. Co prawda były próby pokazania dzieła Antoine’a de Saint Exupery’ego na dużym ekranie (jak chociażby zbyt banalny obraz Donena z 1974-tego roku), ale wszystkie kończyły się większym lub mniejszym niepowodzeniem. Po obejrzeniu wersji Osborne’a wyszedłem z sali kinowej zadowolony, aczkolwiek niezachwycony. Już mówię, dlaczego.

Zacznijmy od tego, animacja Osborne’a nie jest ekranizacją powieści, a jedynie z tej powieści czerpie. Akcja filmu rozgrywa się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, miejscu, które mógłbym nazwać „Korpoświatem”. Głównym bohaterem nie jest (jak w książce) Pilot czy Mały Książę, a mała dziewczynka, której życie od samego początku do osiągnięcia przez nią pełnoletniości zaplanowała matka. W ich salonie wisi wielka tablica z rozpiską dnia, co do minuty, do której córka bez wahania się stosuje. Wszystko zmienia się jednak, gdy mała poznaje swojego starszego, ekscentrycznego sąsiada, który oczywiście okazuje się być pilotem znanym nam z książki (to żaden spoiler, wszystko pokazują w zwiastunie).

Przejdźmy do rzeczy, które w filmie mnie przeraźliwie uwierały. Po pierwsze, bardzo denerwowało mnie to, że nie była to pełnoprawna ekranizacja. Może to kwestia tego, że nastawiałem się na coś innego, ale nie podobało mi się, że na faktyczną opowieść Małego Księcia poświęcono może z 15 minut filmu. Oczywiście doceniam to, że Osborne starał się jakoś wybić poza te wszystkie dosłowne ekranizacje, ale uważam, że „Mały Książę” (książka) w „Małym Księciu” (film) dostał zdecydowanie za mało czasu. Mimo tego wizja reżysera wcale mnie aż tak nie gryzła, wszystko szło bardzo dobrze, historia była zgrabnie napisana, czasem nawet spotkały mnie chwile wzruszeń i śmiechu, aż nie przyszedł… trzeci akt.

Trzeci akt był dnem. Naprawdę, historia toczyła się całkiem dobrze, zdecydowanie mnie wciągnęła, a wszystko zepsuł trzeci akt, czyli feralne zakończenie filmu. Osborne starał się być na tyle oryginalny i niepowtarzalny, że przeholował pisząc własne zakończenie, niezgodne zupełnie z oryginałem Exupery’ego. I wyszło… źle. Cała magia tej historii istniała w jej prostocie, w jej uniwersalnym charakterze. I to wszystko zepsuł reżyser serwując nam standardowy disneyowski finał z masą wybuchów i fajerwerków.

Skupmy się jednak na pozytywach. ,,Mały Książę” wygląda cudownie – oprócz uroczej animacji komputerowej, reżyser pokusił się, by w chwilach związanych z opowieścią o Małym Księciu zaserwować nam animację poklatkową. Całość dopełnia świetny soundtrack– tworzy ją najlepszy od lat Hans Zimmer przy współpracy z Camille, którą fani filmów dla najmłodszych mogą kojarzyć chociażby ze ścieżki dźwiękowej do „Ratatuja”. Osborne wykreował tutaj całkiem dobrą, własną wersję „Małego Księcia”, jednocześnie ją odmładzając. Bardzo podobała mi się ta jego zabawa w prostą symbolikę, zrozumiałą nawet dla młodego widza. Czegoś takiego często nie widzi się w kinie. Oczywiście wszelkie morały z powieści możemy spotkać i tutaj, chociaż film nie wymaga od nas odkrywania ich (jak miało to miejsce w książce). Bohaterowie filmu sami nam je przedstawiają. I chociaż może to być wielki cios dla wielbicieli oryginału, mnie osobiście uwiódł pluszowy lisek, który opowiadał o oswajaniu, albo dialog między głównymi bohaterami, z którego wynikało, że to nie dorastanie jest problemem, a jedynie zapominanie. Dodatkowo obraz Osborne’a do masy tez wygłaszanych wcześniej przez Exupery’ego dorzuca jedną, własną, którą przedstawia nam dopiero w finale. Niestety, na tle wszystkich życiowych prawd serwowanych nam przez cały film, morał tej historii wypada dość błaho i blado.


Jego największym plusem jest chyba to, że skłania nas do ponownego sięgnięcia po „Małego Księcia” i ponownego zakochania się w nim. Ci jednak, którzy jakimś cudem go nie przeczytali, zostaną może skłonieni do zapoznania się z dziełem Antoine’a de Saint Exupery’ego i zakochania się w nim po raz pierwszy. Jeśli tak się stanie, oznaczać to będzie, że dzieło Osborne’a spełniło swoje zadanie. 


Kim jestem? Dokąd zmierzam?

Unknown / Nocny Seans Filmowy

Młody astronauta w ciele kota. Miłośnik kina włoskiego i pasjonat zapałek. Czasem cykam zdjęcia analogiem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Maciej Roch Satora. Obsługiwane przez usługę Blogger.