piątek, 4 grudnia 2015

"Most Szpiegów" reż. Steven Spielberg

Unknown

Trudno mi to przechodzi przez gardło, ale nie minę się z prawdą, jeśli powiem że nazwisko ”Spielberg” nie budzi już tyle emocji co kiedyś. Bo choć Steven jest marką sam w sobie i jak dobrze wiemy złych filmów nie kręci praktycznie nigdy (nawet ten nieszczęsny War Horse był znośny), to ostatnimi czasy nie zdarza mu się rewolucjonizować kina jak to miał kiedyś w zwyczaju. Po Moście Szpiegów  nie spodziewałem się zatem wiele, mimo że: a)kręcił to Spielberg, b) pisali to Coenowie, c) główną rolę grał Tom Hanks. I prawdopodobnie bardzo dobrze, bo mógłbym się dość mocno zawieźć. Powiedzmy na wstępie – Most Szpiegów absolutnie nie jest arcydziełem. Nie ma też zadatków na bycie rewolucją i prawdopodobnie zostanie pominięty na Oskarach, bo jest zbyt typowym przedstawicielem kina środka. Ale z czystym sumieniem powiem, że to najlepszy film Spielberga w XXI wieku. I tak. Jest lepszy od Tintina.
Fabuła opowiada historię domniemanego rosyjskiego agenta, który został schwytany przez CIA w okresie zimnej wojny. Choć wiadomo jaki czeka go los, Amerykanie chcą sądzić szpiega ”sprawiedliwie”, więc przydzielony zostaje mu dobry adwokat (Tom Hanks). Most Szpiegów jest tak naprawdę dwoma filmami w jednym. Pierwszy film (znacznie lepszy) to motyw obrony Rudolfa Abela, czyli kręcenie się w obrębie kina sądowego. Druga natomiast to cała akcja, która odbywa się poza granicami USA, które jest zasadniczo mieszanką kina szpiegowskiego, kina akcji ze szczyptą… kina o biznesie? Jeżeli tak można to nazwać, sam nie wiem. W każdym razie o ile pierwszy film broni się doskonale, napięcie jest budowane wybornie plus Coenowie postarali się, aby patriotyczna gadka była na odpowiednim poziomie, to druga już niestety nie. Trwa ponad godzinę, jest momentami męcząca, a w większości wyjątkowo nudna. Napchana banalnymi i przewidywalnymi twistami fabularnymi (chociaż oczywiście nie mówię, że była zła, miała też sekwencje naprawdę dobre). Przez większą część Tom Hanks po prostu jeździ z miejsca na miejsce, rozmawia z różnymi ludźmi, a potem wraca i mówi co ustalił z tymi ludźmi innym ludziom…
Troszkę mnie denerwuje, że Tom Hanks znowu gra Toma Hanksa. Nie przeszkadza to może aż tak bardzo jak u Christopha Waltza w Spectre, a dla widza, który nie widział dużo Hanksa może się wydać zwykłym czepialstwem, ale on nie raz już pokazał, że potrafi więcej. Tu po raz kolejny z rzędu jedzie na autopilocie oklepaną rolę, która w Moście Szpiegów akurat fartem pasuje do granej przezeń postaci. Ale na miłość boską, Tom, stać cię na więcej! 
Absolutnie przyczepić nie mogę się jednak do Marka Rylance’a, którego nie znałem przed zobaczeniem Mostu Szpiegów. Zagrał bardzo dobrze, świetnie wychodziły mu sekwencje niewerbalne, w których naprawdę pokazywał tajemniczość swojego bohatera. Emanowało z niego jakieś nieopisywalny pozytywizm, mimo sytuacji, w której się znalazł. Odnajdywanie szczęścia w małych rzeczach, prawdziwy epikurejczyk. Swoim żartem powtarzanym w filmie kilka razy zmiękczył moje serce (niestety go tu nie przytoczę, nie chcę psuć przyjemności z oglądania).
Zdjęcia Kamińskiego robiły film. Były naprawdę dobre, świetnie oddawały klimat zimnowojennych stanów i ich kontrast z zimnowojenną Europą środkowo-wschodnią. Muszę się jednak przyczepić do sekwencji z atakiem na samolot, widocznie zabrakło pieniędzy, bo tak złe efekty komputerowe widziałem ostatnio przy okazji Fantastycznej Czwórki (której recenzję znajdziecie też na blogu). Co prawda Mostu Szpiegów nie ogląda się dla efektów komputerowych, ale wiedząc, że będą one tak złe można było sobie pozwolić na ich wycięcie. 
Co do muzyki, to zajął się nią Thomas Newman, który komponował też do nowego Bonda, ale ta, w przeciwieństwie do zwykłego powtarzania znanych bondowych motywów,  była jednak dobra. Budowała napięcie, raz lepiej raz gorzej, ale dawała radę. Kostiumy, charakteryzacja mieszkańców i wszelkiego rodzaju sprzęty były dobierane bardzo skrupulatnie, ale to chyba nic nowego u Spielberga. Czułem się jakbym oglądał faktyczne Stany lat 50-tych i 60-tych kręcone kamerą iMax.
Ten film nie może się nie podobać. To idealnie skrojone kino środka, z którego każdy przecież ma być zadowolony. A to u Spielberga obserwujemy już od dawna, przecież prawie od zawsze stoi w rozkroku między kinem artystycznym a kinem komercyjnym. I ten film w zasadzie jest esencją tego, co w takim kinie jest najlepsze. Niektórzy mogą się jednak zawieźć, bo (co ciekawe) nie ma tu wzruszeń. A jak nie ma w filmie wzruszeń, to przecież jest wyprany z uczuć i nudny. Nie?
Steven Spielberg zrobił naprawdę dobry film o patriotyzmie (tendencję do tego rodzaju filmów możemy obserwować już od jakiegoś czasu, ostatnio przecież Lincoln, wcześniej War Horse). Mimo, że bardzo mi daleko do narodowca, czasem żałuję, że w Polsce nie mamy kogoś, kto tak dobrze oddaje ideę miłości do Ojczyzny. „Tym, co czyni nas Amerykanami jest konstytucja” – te słowa ustami Hanksa wymawia w pewnym momencie sam Spielberg. Zbiegiem okoliczności jest to też fantastyczny komentarz do tego, co dzieje się na naszej scenie politycznej. Ale unikajmy polityki, kochajmy Spielberga. I z Bogiem!




Króciutkie ogłoszenia

Czas na króciutkie ogłoszenia. Jak pewnie zauważyliście blog przeżył gruntowne zmiany. W związku ze zmianą wyglądu domeny powstały różnego rodzaju błędy na stronie, które systematycznie staramy się usuwać, myślę, że w momencie gdy to piszę wszystkie zostały już usunięte, ale może źle patrzę, więc za ewentualne (i rzecz jasna przeszłe) serdecznie przepraszam. Duża w tym zasługa mojego przyjaciela Juliana, który o dziwo prowadzi też kanał na youtube. I o dziwo jest on o filmach. I o dziwo treści, które tworzy są bardzo dobre. Polecam sprawdzenie, bo warto, a jeśli moje słowa was nie przekonują, to możecie to zrobić ze względu na mój dług wdzięczności do niego, w nawiasie link ( https://www.youtube.com/user/plaskikubek ). Oczywiście zachęcam do dyskusji w komentarzach, opinii na temat tekstu, a nawet zwykłego miłego słowa. Myślę, że to przyjemne całkiem. A wiem, że tam jesteście, z dnia na dzień coraz więcej. I wiem, że nie wszyscy jesteście moją mamą. A nawet jeśli – mamo, możesz napisać komentarz jak chcesz. Kocham Cię. Kocham Was. Do przeczytania!

Kim jestem? Dokąd zmierzam?

Unknown / Nocny Seans Filmowy

Młody astronauta w ciele kota. Miłośnik kina włoskiego i pasjonat zapałek. Czasem cykam zdjęcia analogiem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Maciej Roch Satora. Obsługiwane przez usługę Blogger.