środa, 2 grudnia 2015

"Slow West" reż. John Maclean

Unknown


Slow West  był sporą niespodzianką prawdopodobnie dla wszystkich. Oto z nikąd objawił się John Maclean, Brytyjczyk, który wpadł na pomysł, że w sumie fajnie byłoby zrobić western. Nie słuchał ludzi, gdy mówili mu, że westernów już się nie robi. Nie słuchał ludzi, gdy mówili mu, że Fassbender to może nie najlepszy aktor do grania w westernach. Nie słuchał też ludzi, gdy mówili mu, że lepiej byłoby zrobić zdjęcia do tegoż westernu tam, gdzie zdjęcia do westernów zwykło się robić, czyli w USA. I całe szczęście, bo Slow West jest naprawdę dobrym filmem.

Fabularnie nie jest może zbyt odkrywczy. Mamy tutaj młodego chłopca imieniem Jay Cavendish, który z miłości do niejakiej Rose jedzie do niej na swoim koniu z wysp brytyjskich aż do Ameryki. Po drodze odnajduje Silasa, który para się pracą łowcy głów i który proponuje mu pomoc w przedostaniu się na zachód. Brzmi jak materiał na dobry kontemplacyjny film drogi i po części trochę taki właśnie jest, chociaż najwięcej radości sprawiał mi jednak absurdalny humor, który śmiało porównałbym do tego prezentowanego przez braci Coen (motyw z Indianami, końmi i liną na ubrania sprawił, że turlałem się po ziemi ze śmiechu).

Największym plusem tego filmu są zdecydowanie postaci. Dawno nie oglądałem filmu, w którym mielibyśmy tak bogaty kalejdoskop osobowości jak tutaj. Każda postać jest inna, każdą dobrze poznajemy i każda w jakiś sposób nas intryguje. Macleanowi udało się to, co niestety nie udaje się specom od Avengers, a mianowicie dał radę wykorzystać potencjał drzemiący w każdym z bohaterów. Bo w Avengers to zasadniczo tylko Iron Man jest super. Tutaj super jest każdy. Brawa.

Chłopak grający Cavendisha (niestety ma zbyt skomplikowane nazwisko, by je zapamiętać, sorry stary) całkiem daje radę, udało mu się oddać tę nieporadność angielskich dżentelmenów, ale TO FASSBENDER JEST TUTAJ ŚWIETNY. Ja nie wiem jak ten człowiek to robi, ale widziałem już wiele filmów z nim i w żadnym nie zawodzi – tak samo i tu. Fantastycznie oddał wewnętrzne rozdarcie czy życiowy smutek swojego bohatera, a to spora sztuka. Im więcej oglądam filmów z nim właśnie (dopiero co wróciłem z Makbeta) tym bardziej buduję sobie przeświadczenie, że ten człowiek jest w stanie zagrać wszystko. Więcej takich aktorów, trzymam kciuki na Oskarach Michael!

Kolejną rzeczą dla której warto Slow West zobaczyć są zdjęcia. Podobne nieco do Andersonowskich za punkt honoru obierają sobie: a) ustawić bohatera w centralnej części kadru b)przerysować i wyidealizować cały świat przedstawiony czyniąc go tym samym pięknym i sterylnym, a potem umieszczając w nim ludzi z chęcią mordu zarysowaną na twarzach. Ta niecodzienna zasada kontrastu między czymś czystym i ”brudnym od krwi” jest jednym z wyznaczników stylu tego filmu. Całkiem bardzo to lubię.

Co ciekawe mimo podejmowanej tematyki Slow West nie jest tak naprawdę filmem o zabijaniu i oglądanie go z takim przeświadczeniem może nam odebrać przyjemność z seansu. Nie, to przede wszystkim opowieść o miłości - niecodzienna, zdecydowanie, ale jaka historia o miłości jest codzienna? Jak Maclean przemawia w jednej ze scen ustami głównego bohatera: "Miłość, tak jak i śmierć są uniwersalne. Reżyser dokonał tu trudnej sztuki połączenia obu uniwersalnych spraw. I chwała mu za to.

Kim jestem? Dokąd zmierzam?

Unknown / Nocny Seans Filmowy

Młody astronauta w ciele kota. Miłośnik kina włoskiego i pasjonat zapałek. Czasem cykam zdjęcia analogiem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Maciej Roch Satora. Obsługiwane przez usługę Blogger.