wtorek, 18 kwietnia 2017

Nadeszła jesień i... - "Pora umierać" Doroty Kędzierzawskiej


Do obejrzenia filmu Pora umierać (2007) zachęciły mnie dwie rzeczy – a mianowicie fakt, że główna rola przypadła tu znakomitej Danucie Szaflarskiej, oraz wygląd plakatu. Kiedy przeglądałem filmy z udziałem tej właśnie aktorki, rzucił mi się w oczy dzięki wyrazistemu kolorowi i minimalistycznej stylistyce, symbolicznej i świetnie oddającej charakter dzieła Doroty Kędzierzawskiej, jak się potem okazało. Dość szybko potem dotarłem do tej produkcji, szybko też urządziłem sobie niedługi, bo niespełna dwugodzinny, seans.
I było warto, Pora umierać jest bowiem dziełem interesującym w wielu aspektach, od zdjęć zaczynając, poprzez kreację głównej bohaterki i grę aktorską odtwórczyni tej roli, a na atmosferze całości kończąc. To film o pani Anieli, która po wielu latach usiłowań nareszcie pozbywa się ze swojej starego willi ostatniego z zakwaterowanych po wojnie lokatorów. Spełnienie marzenia nie sprawia jednak, że wszystko zaczyna układać się po jej myśli. Syn i jego rodzina nie chcą się sprowadzić, a sąsiad usiłuje odkupić od staruszki bardzo jej drogi, pełen wspomnień dom. Kobieta jednak nie poddaje się łatwo. Może nie brzmi to jak materiał na mistrzowską fabułę i taka faktycznie nie jest, ale całość utrzymano w idealnej dla tej opowieści tonacji – przyjemnie powolnej i melancholijnej.
Duży wpływ mają tu na pewno czarno-białe zdjęcia, które nadają starej willi niepowtarzalny charakter, razem z uczuciowym stosunkiem bohaterki niemal czyniąc dom kolejną postacią. Mocno oddziałuje także dźwięk, świetnie oddane odgłosy starego budynku, jak np. trzaskanie drewnianych ram okiennych. Słusznie został nagrodzony Złotym Lwem, sam bowiem mógłby zastąpić muzykę, momentami zbyt nachalną (np. w scenie z deszczem, gdzie inne odgłosy wyciszono zupełnie). Jeśli chodzi o pracę kamery – warto zwrócić uwagę na ujęcia parku otaczającego dom,  przyglądanie się im to czysta przyjemność. Widz opuszcza główną bohaterkę z rzadka – widzimy jej reakcje w każdych prawie warunkach, dzięki czemu możemy łatwo wczuć się w jej emocje. Taki sposób kręcenia pomaga, co prawda, w prowadzeniu spójnej narracji, dla aktorki jednak to ogromny wysiłek – każde niemal ujęcie spoczywa na jej barkach. Mimo to, podołała. I to jak!
Najlepszą stroną filmu niewątpliwie jest jej gra aktorska, słusznie nagrodzona Orłem i Złotym Lwem. Wciela się ona w samotną staruszkę, która za jedyne prawdziwe towarzystwo ma swojego psa – Filadelfię. Mimo to, pani Aniela wcale nie jest zgorzkniała, choć czasem ogarnia ją rezygnacja. Poddawanie się jednak nie leży w jej naturze – „Czyś ty zwariowała?”, pyta wtedy samą siebie. Wciąż potrafi cieszyć się drobnymi rzeczami, a do rzeczywistości podchodzi z ironicznym dystansem. Wielkim atutem całego obrazu jest ten właśnie rodzaj poczucia humoru. Szaflarska w każdej scenie wypada perfekcyjnie przekonująco – czy to kiedy próbuje nauczyć czegoś wnuczkę, nie godząc się z jej lekceważącym stosunkiem, czy to kiedy wspomina z radością swoje życie albo decyduje się działać. Sam jej głos wyraża niesamowicie dużo emocji, co szczególnie widać, gdy twarz tężeje z irytacji. Postać również jest realistyczna, częściowo pogrążona w przeszłości, ale stawiająca sobie kolejne cele.
Jeśli chodzi o innych bohaterów, to prawie ich brak. Pojawiają się najwyżej na kilka scen, podczas których zresztą i tak dominuje pani Aniela. Są dość typowi i nie mają raczej rysów charakterystycznych. Mamy sympatycznego łobuza, chciwych bogaczy, niewdzięczną rodzinę i cnotliwych wychowawców. Może nie razi to zbytnio w tym akurat filmie, gdy całą uwagę widzę zabiera hipnotyzująca wręcz Szaflarska. To samo z aktorstwem, mimo że wciąż całkiem dobre, przy odtwórczyni głównej roli wypada blado. Przy okazji omawiania postaci nie sposób nie wspomnieć o psie, który faktycznie okazuje się „najlepszym przyjacielem”, ale w pewnym momencie jest go po prostu za dużo, a skomlenie i szczekanie stają się męczące. W pracy kamery też przeszkadzają zbyt częste zbliżenia na Filadelfię. Abstrahując już od czasu ekranowego, więcej ukazałby pewnie widok całej postawy psa – pysk przecież nie wyraża emocji.
W niektórych momentach wprowadzono obiekty, które można potraktować jako symboliczne, co sugeruje skupiająca się na nich kamera. Nie jest to może zbyt ważne dla całości obrazu, jednak pozwala widzowi na zajmującą zabawę intelektualną. Twórcy pokazują nam to już od pierwszej sceny, gdzie na ścianie, przy zatrzaskiwaniu drzwi, podskakuje krzyż. W tym wypadku, jako kontrast, jest on dość ironiczny – wisi przecież w gabinecie lekarki, która nie okazuje pacjentce nawet odrobiny szacunku. W jednej z dalszych scen pojawia się też jabłko, które główna bohaterka obiera dla syna – niewątpliwie symbol matczynej troski, ale być może także grzechu (jako owoc spożyty przez pierwszych ludzi wbrew zakazowi), jaki popełnia on wobec staruszki? Dość przewrotna za to (mimo że zbyt mocno akcentowana) jest świeca w scenie recytacji Szekspira – wydaje się symbolizować dogasające życie, jednak zdmuchnięta zrywa po prostu z panującą wówczas sakralno-mistyczną atmosferą.
Obraz Pora umierać uznać można za interpretatorskie opus magnum Danuty Szaflarskiej – znanej polskiej kinematografii od  czasu roli w słynnych Zakazanych piosenkach, jednej z najlepszych aktorek filmowych i teatralnych. Po kilkudziesięciu latach aktywnej pracy w zawodzie zagrała w filmie, który od początku do końca opiera się na jej zdolnościach i, mimo że sam w sobie nie jest doskonały, z niezbyt pasjonującą fabułą i stereotypowymi postaciami, to gra odtwórczyni głównej roli utrzymuje go na wysokim poziomie, szczególnie jeśli brać pod uwagę samo polskie kino.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz