środa, 27 stycznia 2016

"Dziewczyna z portretu" reż. Tom Hooper

Unknown

Gdy tylko usłyszałem, że Hooper szykuje nowy film z Eddiem Redmaynem i Alicią Vikander w rolach głównych, naprawdę się ucieszyłem. To trio tak naprawdę gwarantowało sukces  filmu – Hooper, który nie mógł zwolnić po fenomenalnych Nędznikach, Redmayne, któremu zależało by jego sława nie okazała się krucha i chwilowa, no i Vikander, która od jakiegoś czasu już pokazuje nam, jak bardzo fenomenalną aktorką jest. Idąc do kina liczyłem, że zobaczę co najmniej dobry film (głównie dlatego, że jak dotąd żaden z Oskarowych faworytów nie spodobał mi się specjalnie). Niestety, zawiodłem się. Ostatnio często zawodzę się w kinie.

Może to po prostu kwestia za dużych wymagań, jakie stawiałem „Dziewczynie z portretu”. Nie ukrywam – historia transseksualnego malarza wydała mi się interesująca od samego początku, a w zachwyt wpadałem za każdym razem, gdy widziałem fotosy z filmu – Eddie tak pięknie wyglądał w charakteryzacji Lily. Niczym piękna pocztówka. Cały ten film jest z resztą piękną pocztówką. Szkoda jedynie, że bez żadnej szczególnej treści. Widać, że reżyser bardzo starał się by wszystko wyglądało naprawdę ładnie. Problem w tym, że zatracił się w tym, zupełnie nie zwracając uwagi na jakąkolwiek głębię tej historii i często wpadając w kicz.

Bo o czym tak naprawdę opowiada „Dziewczyna z portretu”? To historia… no właśnie, czego? Czy jest to historia miłości między Einarem a Gerdą? A może opowieść o tym, jak to trudne życie mieli transseksualiści jeszcze sto lat temu? A może w ogóle obraz przeżyć malarza, który próbuje dowiedzieć się jakiej płci tak właściwie jest? Niestety po obejrzeniu filmu nie jestem w stanie tego ustalić. I dokładnie ten sam problem miał tu Hooper, który desperacko stara się opowiedzieć trzy historie, trzy różne wątki, w efekcie nie kończąc tak naprawdę żadnego. I bardzo szkoda, bo gdyby chwycił się jednej, moglibyśmy mieć naprawdę dobry film. Kolejną kwestią jest sama seksualność Einara. Po seansie byłem bardzo rozdrażniony z tego powodu, a gdybym był osobą transseksualną, prawdopodobnie czułbym się nawet obrażony. Do wytłumaczenia o co mi chodzi, muszę jednak przytoczyć troszkę fabuły, więc ludzie obawiający się o spoilery proszeni są o przeniesie się do kolejnego akapitu.

Einar wraz z Gerdą prowadzą w miarę szczęśliwe życie. Myślę, że naprawdę mocno się kochają. I nagle, gdy Einar zdaje sobie sprawę, że urodził się w złym ciele, że tak naprawdę jest kobietą, zupełnie traci zainteresowanie Gerdą. Gdy Einar jest Lily, nie kocha już Gerdy, jest obrażony na cały świat i mimo, że przecież jest to jego żona, ugania się za innymi mężczyznami. Ale to nie koniec. Postać odgrywana przez Redmayna, mimo rozdwojenia jaźni (bo nie potrafię tego inaczej nazwać) ma też wielkie problemy z podjęciem decyzji. Bo tak, raz nasz bohater jest Einarem, żeby potem przebrać się w Lily, a potem znowu wrócić do postaci Einara. Widząc te zmiany poważnie zastanawiam się, czy jest to faktycznie film poruszający problematykę LGBT. Bo jednak z tego co wiem osoby transseksualne nie zmieniają osobowości ani upodobań po zmianie płci.

Jak widzicie, wszystkie właściwie moje uwagi skierowane są w stronę scenariusza, który wydaje mi się po prostu dziurawy, pusty i zwyczajnie nudny. Brak jakiejkolwiek dramaturgii, która nie ograniczałaby się do jednej czy dwóch scen wymuszających łzy u widza. Brak głównego bohatera, którego byłbym w stanie polubić, bo samolubny, nieliczący się z nikim Einar na pewno kimś takim nie jest. Brak w końcu także i jakiejkolwiek akcji, czegoś co nie ogranicza się do patrzenia jak Redmayne bawi się ręką i mruga. Scenariusz jest tutaj troszkę jak prezent pod choinką w galerii handlowej – co z tego, że ładnie opakowany w kolorowy papier, jeżeli pod spodem znajduje się pusty szary karton?

Oczywiście nie zawinił jedynie scenariusz – był też na przykład Eddie Redmayne. Nie sądziłem, że kiedykolwiek powiem złe słowo na tego młodego i utalentowanego aktora, ale jednak. Rola Einara jest zwyczajnie nijaka i męcząca, a rola Lily przeszarżowana. Widać, jak bardzo chłopak starał się zagrać, by zdobyć drugiego z rzędu Oskara, problem w tym, że zatracił się w marzeniach o statuetce, obdzierając tym samym swoją postać z jakiejkolwiek autentyczności. A to nie koniec minusów dotyczących obsady. Cały drugi plan leży; postacie są zarysowane grubą krechą i zupełnie nie zabiegają o nasze zainteresowanie. O Henriku nie wiemy nic, gdzieś mimochodem w jednej  wypowiedzi słyszymy, że jest homoseksualistą. Postać przyjaciela z dzieciństwa została wprowadzona tylko po to, żeby pocieszać smutną Alicię Vikander. A koleżanka naszej pary malarzy została stworzona, by słuchać ”mądrych i życiowych” słów Einara i Gerdy. Nawet muzyka od Desplata, którego tak bardzo kocham, wydaje się być nijaka. Podśmiewuję się, że nijakością ścieżki dźwiękowej kompozytor chciał oddać charakter filmu. Taki żart. Nieśmieszny, wiem.

Oczywiście nie jest tak, że film jest absolutnie tragiczny. Podobały mi się zdjęcia, przynajmniej początkowo. I oczywiście podobała mi się FENOMENALNA Alicia Vikander w roli Gerdy. Widać, jak bardzo starała się ratować ten przegrany film, fantastycznie ukazywała wewnętrzne rozdarcie bohaterki, które było swoją drogą jedynym dobrze zrealizowanym dramatem w nowym dziele Hoopera. Naprawdę nie obraziłbym się, gdyby dostała Oskara, bo jest właściwie jedyną nadzieją dla tej historii na gali za miesiąc. Niestety, drugoplanowa aktorka, choćby tak fantastyczna jak wspomniana Alicia nie jest w stanie uratować tak nudnego i płytkiego filmu, jakim jest „Dziewczyna z portretu”. Finałowa sekwencja nastawiona na wyciskanie łez (opis snu Einara i szal lecący ku niebu) wycisnęła ze mnie co prawda łzy, ale były to łzy żenady i rozczarowania Tomem Hooperem. Ach towarzysze, zapłaczcie proszę nad moim marnym losem! Do zobaczenia.



Kim jestem? Dokąd zmierzam?

Unknown / Nocny Seans Filmowy

Młody astronauta w ciele kota. Miłośnik kina włoskiego i pasjonat zapałek. Czasem cykam zdjęcia analogiem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Maciej Roch Satora. Obsługiwane przez usługę Blogger.