Z końcem lutego nadchodzi czas podsumowań. Każde zgrupowanie, każdy krytyk czy też zwykły zjadacz popcornu w związku z końcówką roku wystawia swoje nagrody za najlepszy film roku. Stwierdziłem, że nie mogę być gorszy i po raz pierwszy w historii oddam nagrodę (rzecz jasna jedynie w moim umyśle) w ręce twórców obrazu, który najbardziej podobał mi się w tym roku. I właśnie, „podobał”, bo przy doborze filmów do tego rankingu kierowałem się jedynie sercem. Nie bierzcie więc do siebie bardzo tych nagród, bo jedyny czynnik, który na nie wpływa to moja subiektywna opinia. Zaznaczmy też, że w konstruowaniu go brałem jedynie pod uwagę filmy, które swoją polską premierę miały połowie lutego 2015 roku, głównie po to, by uniknąć zamieszczania na listę oskarowych zwycięzców z zeszłego roku. Ah, i jeszcze jedno. W tym rankingu nie będzie pełnych recenzji, a jedynie kilka zdań o każdym filmie, żebyście co nieco się orientowali. Dlaczego? Cóż, nawet teraz te jedynie kilka zdań o każdym filmie zajmuje mi 3,5 kartki A4, więc tworzenie recenzji każdego z nich a) trwałoby wieczność b) byłoby po prostu nieinteresujące i bezsensowne. Niektóre z tych filmów (dwa) doczekały się pełnoprawnej recenzji na blogu i tam właśnie odsyłam wszelkich zainteresowanych obiema produkcjami, jeżeli chcą dowiedzieć się co dokładnie o nich sądzę. Przejdźmy więc do rankingu, ale zanim to się stanie, poproszę o wielkie brawa dla: „Ex Machiny”, „Co robimy w ukryciu”, „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” oraz „Earl, ja i umierająca dziewczyna”, które o włos nie zmieściły się na rankingu, a są pozycjami równie dla mnie ważnymi, a dodatkowo fantastycznymi dziełami, o których niektórzy mogli nie słyszeć. Czas więc przyznać pierwszego w historii Złotego Astronautę!
10. Pokój
Wyobraźcie sobie, że od dziecka żyjecie w kilkumetrowym pokoju zupełnie z niego nie wychodząc. Urodziliście się w nim, przeżyliście wszystkie ważne chwile i, co najważniejsze, pokój ten jest dla was całym światem. Nie wiecie o istnieniu czegokolwiek poza nim. Niesamowita wizja, nieprawdaż? Cóż, o tym właśnie opowiada „Room” Lenny’ego Abrahamsona i robi to w iście fantastyczny sposób. Mimo całkiem odrealnionego pomysłu, film mówi nam o wielu bardzo przyziemnych sprawach, męczących codziennie każdego z nas. Dodatkowo na ekranie mamy przyjemność podziwiania nominowanej do Oskara Brie Larson i niestety nienominowanego Jacoba Tremblaya, który jest prawdopodobnie najlepszym dziecięcym aktorem jakiego kiedykolwiek widziałem. Serio, ten duet aktorski to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły mi się w tym roku. Dawno nie widziałem tak prawdziwej i naturalnej pary aktorów, którzy tak rewelacyjnie dopełnialiby się nawzajem. Iście psychologiczna i emocjonalna podróż w dywanie. Czym prędzej sprawdźcie.
9. W głowie się nie mieści
Nie od dziś wiadomo, że Pixar robi (obok studia Ghibli) najmądrzejsze animacje na świcie. „Inside Out” jest jednak ich najbardziej niesamowitym dziełem od lat, podnoszącym poprzeczkę tak wysoko, jak jeszcze nigdy nikomu się nie udało. Pozwala nam on bowiem wejść do wnętrza głowy nastoletniej Riley, w której to pięć emocji kieruje całym jej życiem i odpowiada za wszystkie czynniki jej funkcjonowania. W opowieść wchodzimy podczas przeprowadzki Riley - zmiana otoczenia jest dla niej, a więc także dla jej emocji, zupełnie nową sytuacją, z którą nie wie, jak sobie poradzić. Na skutek różnych zawiłości, zwykle dominująca w jej głowie Radość oraz Smutek znikają z centrali dowodzenia. Od tego momentu fabuła jest trzyczęściowa: obserwujemy próby powrotu dwóch emocji do centrali, skołowane i niepotrafiące ze sobą współpracować trzy pozostałe emocje, kierujące działaniami Riley, oraz samą Riley, która przez ubytek radości i smutku nie jest w stanie funkcjonować normalnie. Mimo prostej fabuły jest to naprawdę poruszająca historia i jednocześnie próba wyjaśnienia dzieciakom, jak działa ich mózg w łatwy do przyswojenia sposób. Pomijając to, jest także pięknie zaanimowanym i wybitnie napisanym filmem z prostym, lecz dającym do myślenia morałem, jak to zawsze u Pixara.
8. Pentameron
Jestem niesamowitym fanem kina włoskiego - mówiąc to mam na myśli i to starsze z Fellinim na czele, a także to nowsze z Sorrentino. Nic więc dziwnego, że wybrałem się na „Pentameron”, czyli tegoroczny film Matteo Garrone, twórcy słynnej „Gomory”. Tym razem włoski twórca zabiera się za coś, co zupełnie odbiega od jego wcześniejszego dorobku - serwuje nam bowiem trzy przeplatające się ze sobą baśniowe historie. Robi to w fantastyczny, tradycyjny sposób, przywodzący na myśl oryginalne dzieła braci Grimm. „Pentameron” jest powiewem świeżości w zwietrzałym już kinie fantasy, mającym głównie do zaproponowania nowe pozycje ze stajni Disneya. To piękna, ale zarazem bardzo brutalna baśń, pełna niesamowitych i magicznych elementów, służących jedynie jako metafora czegoś znacznie większego. Możemy tu doświadczyć masy nawiązań, które z ekranu będą wylewały się wraz z pięknymi, robiącymi ogromne wrażenie kadrami. W dodatku to pierwszy film Garrone produkowany w stanach, możemy się więc spodziewać fantastycznego aktorstwa w wykonaniu chociażby Salmy Hayek. Niesamowicie piękne ujęcie średniowiecznej baśni. Brawa.
7. Kingsman: Tajne służby
Powiedzmy na wstępie - od Kingsmana nie oczekiwałem absolutnie niczego. Poszedłem na ten film głównie dlatego, bo miałem masę wolnego czasu i nie za wiele do roboty. Było to jednocześnie moje pierwsze zderzenie z Matthewem Vaughnem, więc nie miałem pojęcia, czego mam się spodziewać. Dostałem jednak najlepszy film szpiegowski od lat. I to nie żart. Adaptacja kontrowersyjnego komiksu o tym samym tytule, góruje znacząco nad najnowszymi Bondami i filmami z cyklu Mission Impossible, głównie dzięki swojej lekkości i niesamowicie zabawnym żartom - jest to przecież powrót do korzeni kina szpiegowskiego, gdzie nikt nie próbował udawać, że to, co się dzieje na ekranie jest realistyczne i prawdziwe. To naprawdę niesamowite kino akcji pełne abstrakcyjnych gadżetów czy masy trafionego nieoczywistego humoru, który czasem może zaboleć. Absurdalna fabuła, niesamowicie nakręcone sceny walki (wystarczy zobaczyć chociaż scenę w kościele), czy fantastyczny Colin Firth, który mimo bycia angielskim gentelmanem, jak nakazuje jego emploi, jest jednocześnie niesamowicie sprawnym agentem, sprawiają, że „Kingsman” w tym roku ląduje na miejscu siódmym. O Boże, zabrzmiałem chyba jak prowadzący z listy przebojów Eski.
6. Zjawa
Starałem się robić wszystko, by uniknąć pakowania tu zeszłorocznego fenomenalnego zresztą „Birdmana” od Inarritu… Nie przewidziałem jednak, że rok później ten meksykański reżyser nakręci kolejny wielki film, który kolejny raz rozkocha w sobie jury Akademii. Mowa rzecz jasna o „Zjawie”. Jego nowy film jest tak naprawdę kinem zemsty osadzonym w XIX wieku w zimnych stanach Ameryki. Na ekranie możemy doświadczyć fantastycznego Leonarda Di Caprio, który prawdopodobnie w tym roku wreszcie dostanie Oskara. Jest faktycznie bardzo dobry, a poświęcenie dla roli widać tu w każdej scenie (najbardziej prawdopodobnie w tej, gdzie zjada surową wątrobę bawoła). Poza nim w filmie widzimy masę innych rewelacyjnych kreacji, za które odpowiadają Tom Hardy, Will Poulter czy Domhall Gleeson, jednak to nie oni są tu główną zaletą. Niewątpliwie najbardziej w „Zjawie” zachwycają zdjęcia Lubezkiego, który drugi rok z rzędu pracuje u boku Inarritu i drugi rok z rzędu robi niesamowitą robotę. Piękne górskie zimowe kadry są tu czymś, co można chłonąć nawet dłużej niż te prawie trzy godziny filmu i właśnie dla nich warto na „Zjawę” pójść do kina. Najlepiej z dużym ekranem.
5. Mad Max: Na drodze gniewu
Zaraz po seansie byłem niesamowicie zaskoczony, co zrobił ze mną ten film. Dzięki zastosowaniu efektów kaskaderskich i odejściu w znacznej mierze od tych komputerowych, Millerowi udało się stworzyć tak fantastyczne kino, że nie mogłem wyjść z podziwu. Każdy kolejny film z efektami komputerowymi wydawał mi się zbyt sztuczny, natomiast każdy kolejny, który używał efektów naturalny wydawał mi się marną imitacją i zżynką z Millera. Scenariusz „Mad Maxa” nie ma wiele do zaoferowania: nie ma tu nagłych zwrotów akcji, fabuła opiera się na jechaniu w jedną stronę przez pustynię, by potem zawrócić, a główny bohater praktycznie nic nie mówi. Dostarcza nam on jednak masę dobrej zabawy spowodowanej widokiem rozwalających się aut, czy podziwianiu Charlize Theron w roli jednej z najciekawszych postaci kobiecych ostatnich lat. Furiosa jest jednocześnie niesamowicie głęboką kobietą i feministycznym ideałem wielu jednostek (w tym mnie). Nie ma co ukrywać - Miller kupił mnie w tym roku i byłbym zachwycony ze zgarnięcia przezeń wszystkich statuetek w kategoriach technicznych. I w tej reżyserskiej, co jak wiadomo się nie stanie, ale warto mieć marzenia.
4. Głosy
Czy ktokolwiek słyszał o tym filmie? Cóż, ja też nie, zanim kilka tygodni temu nie dorwałem go w jednym z serwisów VOD. Skłoniło mnie do tego przede wszystkim nazwisko Ryana Reynoldsa (tak, to gość od Deadpoola), ale też Marjane Satrapi, irańskiej reżyserki znanej szerszej publiczności prawdopodobnie z „Persepolis”, będącego adaptacją komiksu, który z kolei jest adaptacją jej przeżyć związanych z Iranem. Historia „Głosów” traktuje o cierpiącym na schizofrenię pracowniku fabryki, który ma osobliwą przypadłość rozmawiania ze swoimi zwierzętami. Pewnego dnia decyduje się zabić swoją znajomą, jej ciało pokroić, umieścić w pudełkach, a głowę trzymać w lodówce i rozmawiać z nią w trudnych chwilach. Absurdalna fabuła jest tu jedynie pretekstem do jednego z najlepszych portretów psychopaty w świecie kina kiedykolwiek. Masa humoru często zamienia się w gorycz, a nasz śmiech zawsze jest nieco nerwowy, bo dobrze wiemy, że nie powinno nas bawić to, co widzimy na ekranie. Fantastyczny Reynolds, fantastyczny scenariusz - zobaczcie.
3. Młodość
Po tak wielkim arcydziele, jakim było „Wielkie Piękno” Sorrentino serwuje nam coś bardziej przystępnego, lecz nie mniej egzystencjalnego - mamy tu bowiem historię dwójki podstarzałych artystów, którzy spotykają się w hotelu w górach, by przedstawić nam ich niesamowicie różny pogląd na życie, śmierć, starość, czy wiele innych. Nie zamierzam się tu wiele rozwodzić, bo pełną recenzję młodości możecie znaleźć na blogu, kilka postów wcześniej. Powiem jedynie, że podobnie jak „Wielkie Piękno”, „Młodość” jest niesamowicie inteligentnym i dojrzałym portretem tego, co męczy każdego z nas, z równie pięknymi zdjęciami i świetnym soundtrackiem.
2. Carol
Nie inaczej jest z „Carol”, której recenzję też możecie znaleźć na blogu, do czego zachęcam, bo rozwodził się tu drugi raz za bardzo nie będę. Jest to historia homoseksualnego związku dwóch kobiet w latach 50-tych XX-ego wieku. Świetna muzyka, ładne zdjęcia przenoszące nas w XX wiek, masa emocji, niezrozumienie, niedopowiedzenie, smutek, radość oraz Rooney Mara w czapce św. Mikołaja - to wszystko znajdziecie w „Carol”. I spróbujcie się tu nie zakochać.
1. Sól Ziemi
Jestem tak samo zaskoczony jak wy. Serio, tworząc tę listę sam nie wiedziałem, który film znajdzie się na miejscu pierwszym. Okazało się, że jest to najnowszy dokument mojego ulubionego reżysera, twórca moich ukochanych filmów jak chociażby „Paryż, Teksas”, Wima Wendersa. Przy pomocy Juliano Salgado stworzył tak naprawdę dwugodzinny pokaz slajdów zdjęć, które wykonywał ojciec tego drugiego. A są to zdjęcia iście niesamowite, przed seansem radziłbym przygotować się na spory szok, bo są to rzeczy wyciągające z pewnej sfery komfortu. Widzimy tam na przykład martwe dzieci z otwartymi oczami, bo z zamkniętymi nie trafiłyby do nieba, ludzkie ciała na ulicach Sarajewa, wygłodzone afrykańskie dzieci umierające na pustyni z wycieńczenia. Obok nich, prawdopodobnie aby nas nie zdołować do końca, reżyser pokazuje nam jednak obrazy zawierające uśmiechające się foki czy tańczących niskich Indian z Amazonii. Wszystkie piękne, wszystkie czarno-białe i wszystkie opatrzone komentarzem fotografa; celnymi uwagami i zapisem wspomnień z wielu podróży, które odbywał, by te zdjęcia robić. Jak dla mnie najbardziej poruszający film roku i prawdopodobnie najlepszy film dokumentarny, jaki w życiu widziałem. No i rzecz jasna szczęśliwy zdobywca Złotego Astronauty za seozn filmowy 2015-2016.
0 komentarze:
Prześlij komentarz