poniedziałek, 14 marca 2016

"Ona" reż. Spike Jonze

Unknown

To całkiem niesamowite, jak w obecnych czasach „Her” jest aktualny, mimo że przecież opowiada on o przyszłości. Naprawdę, po pierwszym seansie byłem tak oczarowany, a sam film wpłynął na mnie tak mocno, że płakałem w kącie z bezsilności. I wiecie co moi mili? Po szóstym seansie jest dokładnie tak samo.

Na samym początku byłem zaskoczony, że Jonze zrobił film tak prosty - nie ma tu wielu wysublimowanych metafor czy wręcz nagminnego w jego filmach ”udziwnienia”. Możliwe, że wspomniane ”udziwnienie” jest efektem stałej współpracy z Charliem Kaufmanem, a gdy ten postanowił nie brać udziału w tworzeniu romansu ze sztuczną inteligencją w roli głównej, kolega Spike rozłożył skrzydła. I wyszło mu to, szczerze mówiąc na dobre, bo „Her” jest dzięki temu najprawdziwszym filmem ostatnich lat.

Ale od początku. Film opowiada historię miłości między introwertycznym zawodowym pisarzem listów, a bardziej rozbudowanym odpowiednikiem Siri, która gości w sprzętach firmy Apple każdego z nas. Brzmi dziwnie? Może, ale zasadniczo wcale nie jest - obie postacie są bowiem poprowadzone i napisane w tak dobry sposób, by każdy z nas był w stanie w ich problemy i radości uwierzyć. W dodatku - hej! - jesteśmy w stanie nawet zrozumieć głównego bohatera, a jego moralnie wątpliwe motywacje zaakceptować i uznać za jedyne słuszne. I nie jest to rzecz jasna jedynie zasługa (wybitnego skądinąd) scenariusza. Joaquin Phoenix z cudnym wąsem kreuje tu postać tak głęboką i niejednoznaczną, tak zamkniętą w sobie i jednocześnie otwartą na świat, że trudno uwierzyć, że nikt nie nagrodził go żadną statuetką. To samo tyczy się Scarlett Johansson, która grając samym głosem tworzy prawdziwszą postać kobiecą, od niejednej hollywoodzkiej aktorki grającej bardziej ”standardowo”. I to właśnie jest chyba najbardziej niesamowite w „Her” - Samantha (bo tak na imię ma Siri) nie jest jedynie zwykłym urządzeniem jak tablet czy komputer. Nie, potrafi ona znacznie więcej, to twór w wielu aspektach doskonalszy niż człowiek, twór potrafiący jednocześnie chłonąć tysiące kilobajtów wiedzy i wchodzić w relacje oparte na silnym uczuciu emocjonalnym (jak miłość chociażby). Mimo jednak, że w wielu aspektach góruje nad przeciętnym człowiekiem, nie jest w stanie go całkowicie zastąpić, co reżyser świetnie ukazuje w najlepszym zakończeniu, jakie potrafię sobie wyobrazić dla tego filmu. 

Nie chcę jednak, żeby wyglądało na to, że film opiera się jedynie na nich - mimo, że drugiego planu jest tu dość niewiele, to jednak inne postacie dostają swoje kilka scen, w których wypadają w większości kapitalnie. Są to przede wszystkich bohaterowie, którzy zostali umiejętnie i rozmyślnie wprowadzeni, głównie dla lepszego sportretowania Phoenixa. Mamy więc tu na przykład Olivię Wilde, która mimo jednej sceny doskonale puentuje charakter Joaquina jako „miłego szczeniaczka”, czy byłą żonę głównego bohatera (w tej roli Rooney Mara, która przecież, jak wiemy, wszędzie wypada kapitalnie), której racjonalność i dojrzałość można spokojnie skontrować do lekkiej dziecinności i naiwności Phoenixa. 

Dzięki małemu budżetowi nie doświadczymy tu wielu niesamowitych futurystycznych elementów dekoracyjnych, ale prawdopodobnie o to właśnie chodziło. Jedynymi elementami scenografii są tu zazwyczaj puste pokoje, różowe koszule i idealne wąsy na twarzy głównego bohatera. Nigdy nie słyszałem tak dobrze napisanej muzyki i naprawdę zdziwiłem się, gdy się dowiedziałem, że za melancholijne brzdąknięcia pianina odpowiada krypto-rockowy zespół Arcade Fire. Niesamowite co stworzyła ta fantastyczna grupa z Kanady, ich aranżacje są bardzo poruszające i świetnie portretują uczucia głównego bohatera. Do teraz zdarza mi się puścić sobie co lepsze fragmenty soundtracku z „Photograph” i „Song on the beach” na czele. Myślę, że są to potwornie dojrzałe utwory, które mimo swojej prostoty są w stanie ukazać niesamowicie wiele. 

Dzieło Joneza broni się (jak zwykle) mnogością możliwych interpretacji. Bo „Her” możemy odebrać jako oryginalne science-fiction, niecodzienny romans czy po prostu opowieść o samotności człowieka w świecie zdominowanym przez technologię. I niezależnie od interpretacji - po seansie i tak będziecie odczuwać stan obcowania z czymś niesamowitym. I, mam nadzieję, płakać w kącie wraz ze mną.

Kim jestem? Dokąd zmierzam?

Unknown / Nocny Seans Filmowy

Młody astronauta w ciele kota. Miłośnik kina włoskiego i pasjonat zapałek. Czasem cykam zdjęcia analogiem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Maciej Roch Satora. Obsługiwane przez usługę Blogger.