Do
obejrzenia filmu Pora umierać (2007) zachęciły
mnie dwie rzeczy – a mianowicie fakt, że główna rola przypadła tu znakomitej
Danucie Szaflarskiej, oraz wygląd plakatu. Kiedy przeglądałem filmy z udziałem
tej właśnie aktorki, rzucił mi się w oczy dzięki wyrazistemu kolorowi i
minimalistycznej stylistyce, symbolicznej i świetnie oddającej charakter dzieła
Doroty Kędzierzawskiej, jak się potem okazało. Dość szybko potem dotarłem do
tej produkcji, szybko też urządziłem sobie niedługi, bo niespełna dwugodzinny,
seans.
I
było warto, Pora umierać jest bowiem
dziełem interesującym w wielu aspektach, od zdjęć zaczynając, poprzez kreację
głównej bohaterki i grę aktorską odtwórczyni tej roli, a na atmosferze całości
kończąc. To film o pani Anieli, która po wielu latach usiłowań nareszcie pozbywa
się ze swojej starego willi ostatniego z zakwaterowanych po wojnie lokatorów.
Spełnienie marzenia nie sprawia jednak, że wszystko zaczyna układać się po jej
myśli. Syn i jego rodzina nie chcą się sprowadzić, a sąsiad usiłuje odkupić od
staruszki bardzo jej drogi, pełen wspomnień dom. Kobieta jednak nie poddaje się
łatwo. Może nie brzmi to jak materiał na mistrzowską fabułę i taka faktycznie
nie jest, ale całość utrzymano w idealnej dla tej opowieści tonacji – przyjemnie
powolnej i melancholijnej.
Duży
wpływ mają tu na pewno czarno-białe zdjęcia, które nadają starej willi
niepowtarzalny charakter, razem z uczuciowym stosunkiem bohaterki niemal
czyniąc dom kolejną postacią. Mocno oddziałuje także dźwięk, świetnie oddane
odgłosy starego budynku, jak np. trzaskanie drewnianych ram okiennych. Słusznie
został nagrodzony Złotym Lwem, sam bowiem mógłby zastąpić muzykę, momentami
zbyt nachalną (np. w scenie z deszczem, gdzie inne odgłosy wyciszono zupełnie).
Jeśli chodzi o pracę kamery – warto zwrócić uwagę na ujęcia parku otaczającego
dom, przyglądanie się im to czysta
przyjemność. Widz opuszcza główną bohaterkę z rzadka – widzimy jej reakcje w
każdych prawie warunkach, dzięki czemu możemy łatwo wczuć się w jej emocje.
Taki sposób kręcenia pomaga, co prawda, w prowadzeniu spójnej narracji, dla
aktorki jednak to ogromny wysiłek – każde niemal ujęcie spoczywa na jej
barkach. Mimo to, podołała. I to jak!
Najlepszą
stroną filmu niewątpliwie jest jej gra aktorska, słusznie nagrodzona Orłem i
Złotym Lwem. Wciela się ona w samotną staruszkę, która za jedyne prawdziwe
towarzystwo ma swojego psa – Filadelfię. Mimo to, pani Aniela wcale nie jest
zgorzkniała, choć czasem ogarnia ją rezygnacja. Poddawanie się jednak nie leży
w jej naturze – „Czyś ty zwariowała?”, pyta wtedy samą siebie. Wciąż potrafi
cieszyć się drobnymi rzeczami, a do rzeczywistości podchodzi z ironicznym
dystansem. Wielkim atutem całego obrazu jest ten właśnie rodzaj poczucia
humoru. Szaflarska w każdej scenie wypada perfekcyjnie przekonująco – czy to
kiedy próbuje nauczyć czegoś wnuczkę, nie godząc się z jej lekceważącym
stosunkiem, czy to kiedy wspomina z radością swoje życie albo decyduje się
działać. Sam jej głos wyraża niesamowicie dużo emocji, co szczególnie widać,
gdy twarz tężeje z irytacji. Postać również jest realistyczna, częściowo
pogrążona w przeszłości, ale stawiająca sobie kolejne cele.
Jeśli
chodzi o innych bohaterów, to prawie ich brak. Pojawiają się najwyżej na kilka
scen, podczas których zresztą i tak dominuje pani Aniela. Są dość typowi i nie
mają raczej rysów charakterystycznych. Mamy sympatycznego łobuza, chciwych
bogaczy, niewdzięczną rodzinę i cnotliwych wychowawców. Może nie razi to
zbytnio w tym akurat filmie, gdy całą uwagę widzę zabiera hipnotyzująca wręcz
Szaflarska. To samo z aktorstwem, mimo że wciąż całkiem dobre, przy odtwórczyni
głównej roli wypada blado. Przy okazji omawiania postaci nie sposób nie
wspomnieć o psie, który faktycznie okazuje się „najlepszym przyjacielem”, ale w
pewnym momencie jest go po prostu za dużo, a skomlenie i szczekanie stają się
męczące. W pracy kamery też przeszkadzają zbyt częste zbliżenia na Filadelfię. Abstrahując
już od czasu ekranowego, więcej ukazałby pewnie widok całej postawy psa – pysk
przecież nie wyraża emocji.
W
niektórych momentach wprowadzono obiekty, które można potraktować jako
symboliczne, co sugeruje skupiająca się na nich kamera. Nie jest to może zbyt
ważne dla całości obrazu, jednak pozwala widzowi na zajmującą zabawę
intelektualną. Twórcy pokazują nam to już od pierwszej sceny, gdzie na ścianie,
przy zatrzaskiwaniu drzwi, podskakuje krzyż. W tym wypadku, jako kontrast, jest
on dość ironiczny – wisi przecież w gabinecie lekarki, która nie okazuje
pacjentce nawet odrobiny szacunku. W jednej z dalszych scen pojawia się też
jabłko, które główna bohaterka obiera dla syna – niewątpliwie symbol matczynej
troski, ale być może także grzechu (jako owoc spożyty przez pierwszych ludzi
wbrew zakazowi), jaki popełnia on wobec staruszki? Dość przewrotna za to (mimo
że zbyt mocno akcentowana) jest świeca w scenie recytacji Szekspira – wydaje
się symbolizować dogasające życie, jednak zdmuchnięta zrywa po prostu z
panującą wówczas sakralno-mistyczną atmosferą.
Obraz
Pora umierać uznać można za interpretatorskie
opus magnum Danuty Szaflarskiej – znanej polskiej kinematografii od czasu roli w słynnych Zakazanych piosenkach, jednej z najlepszych aktorek filmowych i
teatralnych. Po kilkudziesięciu latach aktywnej pracy w zawodzie zagrała w
filmie, który od początku do końca opiera się na jej zdolnościach i, mimo że
sam w sobie nie jest doskonały, z niezbyt pasjonującą fabułą i stereotypowymi
postaciami, to gra odtwórczyni głównej roli utrzymuje go na wysokim poziomie,
szczególnie jeśli brać pod uwagę samo polskie kino.
0 komentarze:
Prześlij komentarz