niedziela, 19 czerwca 2016

"Wszyscy potrzebujemy jajek", czyli kilka słów na temat mojego ulubionego filmu w historii kina. Spokojnie, to nie recenzja, a jedynie dwa zdania rozważań, które napisałem bo kazano mi zrobić wprowadzenie do filmu.

Unknown

„Allena kocha się albo nienawidzi” - zwrot ten tak często słyszany wiele ma z prawdy. I choć ostatnio coraz częściej „kochać albo nienawidzić” używa się w kontekście każdego twórcy czy dzieła, o tyle do Allena faktycznie to pasuje - jego styl jest tak oryginalny, a filmy przepełnione autorską wizją do tego stopnia, że od widza zależy czy tą wizję kupi, czy też nie. 

Allenowi tworzenie komedii było pisane - od dziecka miał poczucie humoru i pisał dowcipy do kolorowych pisemek. Gdy dorósł zaczął występować w klubach jako stand-uper, aż wpadł na pomysł, żeby swoje żarty zacząć przedstawiać na kinowym ekranie. Jego pierwsze filmy są niesamowicie komediowe, a humor, mimo że inteligentny, jest ich jedyną wartością. Początkowo właśnie na tym w swoich filmach skupiał się Allen: W „Bierz forsę i w nogi” parodiował kino kryminalne, w Śpiochu stworzył całkiem udaną zgrywę z kina sci-fi, które było wtedy u szczytu popularności. We „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać” Allen zaserwował nam po prostu kilka dłuższych gagów związanych z seksualnością, natomiast w Miłości i Śmierci sprawnie parodiował prozę Dostojewskiego. Annie Hall jednak zdaje się zupełnie odstawać od dotychczasowych dzieł amerykańskiego reżysera. Nagrodzona czterema Oskarami komedia (w tym tymi najważniejszymi, za najlepszy film, reżyserię oraz scenariusz) to opus magnum twórczości Woody’ego Allena. I jeżeli to prawda, że Allen całe życie kręci jeden film, to to zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką zrobić potrafi. Zaznajomionych z twórczością Woody’ego nie zdziwi główna oś fabularna: neurotyczny nowojorczyk w mieście, które nigdy nie śpi stara się odnaleźć miłość. Prosta fabuła staje się jedynie pretekstem do snucia rozważań na temat sensu życia, związków, śmierci czy społecznego przystosowania. Allen nie byłby jednak sobą, gdyby oprócz egzystencjalnych rozważań nie pozwolił sobie na trochę ponaśmiewania się ze społeczeństwa. A obrywa się wszystkim po równo: showbiznesowi, żydom czy nowojorskim intelektualistom. 

Allen zastosował tu dosyć ciekawy i nowatorski jak na tamte czasy manewr. Jego film zdaje się być tak naprawdę zapisem wspomnień głównego bohatera ze związku z tytułową Annie. I tak jak w rzeczywistości wspomnienia nawiedzają nas w zupełnie przypadkowych momentach, przypomnieć o bliskiej osobie jest nam w stanie jej ulubiona piosenka czy zapach jej perfum, tak i w filmie Allena historia została opowiedziana z całkowitym zaburzeniem zasad opowiadania jako takiego; po scenie pierwszego spotkania może następować moment rozstania, a po kłótniach często trafiamy na czułość. To zresztą nie jedyna nowatorskość, na jaką stać Allena, bo film przeładowany jest pomysłami realizacyjnymi, których nikt w kinie komercyjnym dotąd nie stosował: łamanie czwartej ściany, dzielone kadry czy animowane, albo paradokumentalne wstawki.

Sam film nosi też masę znamion autobiograficznych i choć Allen zapiera się, że główny bohater nie ma nic wspólnego z nim samym, trudno mu uwierzyć. I nikogo nie zdziwiłoby, gdyby Woody faktycznie przeniósł na ekran swój związek z Diane. Co ciekawe, tytułowa Annie Hall swoje nazwisko zawdzięcza właśnie Diane Keaton - jej prawdziwe nazwisko to Hall, a przyjaciele często zwracali się do niej Annie. I nawet jeśli Allen nie kłamie odcinając się od Alvy'ego Singera, to niewątpliwie wykreował tu najbardziej dopracowaną główną postać swoich filmów, która na przestrzeni lat nie zmieniła się prawie wcale - introwertycznego, neurotycznego i poszukującego miłości nowojorczyka. 

Nie chcę brzmieć jak zgorzkniały starzec, którym nie jestem, ale seans Annie Hall pokazuje, jak bardzo w ostatnich latach komedia romantyczna zeszła na psy. W porównaniu do dzieła Allena większość współczesnych filmów z tego gatunku jest zasadniczo płytką, prościutką historią miłosną dwójki ludzi przyprawioną szczyptą wulgarnego humoru. I może stąd właśnie bierze się moja fascynacja tym twórcą. Mimo, że tworzy on coś bardzo podobnego do popularnych hollywoodzkich produkcji, robi to dużo lepiej i nadaje temu swój własny, nigdzie indziej niespotykany klimat. Cytując krytyków: jeżeli mielibyście zobaczyć w życiu tylko jeden film Allena, to właśnie powinien być ten. 

Kim jestem? Dokąd zmierzam?

Unknown / Nocny Seans Filmowy

Młody astronauta w ciele kota. Miłośnik kina włoskiego i pasjonat zapałek. Czasem cykam zdjęcia analogiem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Maciej Roch Satora. Obsługiwane przez usługę Blogger.